Wylądowaliśmy w jakiejś wielkiej gotyckiej komnacie. Wzdłuż jednej, dłuższej ściany był rząd okien, przy oknach i bardziej po środku były poustawiane stoliki z krzesłami a po drugiej stronie stały regały z przeróżnymi księgami. Na ścianie obok wejścia do komnaty widniał napis Victoria Encyclopaedia. Przy niektórych stolikach siedziały osoby w czarnych pelerynach i studiowały owe księgi. Pies otrząsną się, widocznie był chwilowo oszołomiony tą niezwykłą podróżą, gdyż wstał i zaczął mnie znów gdzieś ciągnąć. Jeszcze w tym momencie nie zdawałem sobie sprawy gdzie właściwie trafiłem. Pies zaprowadził mnie do regału z napisem Mugoloznawstwo. Człowiek chociażby nie chciał znaleźć jakiejś księgi, to nie sposób przejść obok takiej, która drży i podskakuje. Wyjąłem ją z regału, otworzłem i wyszukałem hasło :
"Qurd w krainie czarów - główny bohater rozdrażnia lustro, które wciąga go do krainy czarów. Qurd nie może jej opuścić dopuki nie wykona zadania a jest nim wyjazd bajkowozem złego władcy z tej krainy. Odwiedza przy tej okazji Hogwart i Niebo."
"A więc jestem w bibliotece Hogwartu. A ta kość w lesie to był świstoklik, który właśnie nas tu teleportował". Odłożyłem księgę i spojrzałem w kierunku stolików i osób tam siedzących. Wszystko się zgadzało. Gdy szedłem z psem do regału kątem oka dojrzałem znajomą postać, ale polecenie Jelenia jeszcze jakoś wpływało na mnie poczuciem obowiązku. Przy jednym stoliku siedziała Hermiona Granger czytając jedną z grubszych ksiąg. Miałem zamiar do niej dojść, gdy pies zaczął szczekać. W wejściu stała kotka woźnego, Pani Norris. Wpatrzona w psa stała nieruchomo gotowa do ucieczki lub rzucenia się na intruza i tylko jej ogon wskazywał jak bardzo jest niezadowolona. Chwilę po niej w drzwiach ukazał się przygarbiony woźny Filch, ominął kotkę i wpadł do biblioteki swoim kołyszącym się na boki krokiem. Stanął przede mną, zadarł głowę do góry by spojrzeć na mnie i wrzasnął:
- Intruz! Mugol w Hogwarcie! Stój tu, nie ruszaj się, bo rzucę na ciebie zaklęcie zmieniające! - to mówiąc wyciągną różdżkę i skierował ją na mnie. Ze względu na jego krzyk, aż pies przestał ujadać do Pani Norris.
- Panie Filch - powiedziałem spokojnym głosem - wszyscy w Hogwarcie wiedzą, że jest pan charłakiem i nie ma pan żadnych magicznych mocy, więc niech pan schowa tą różdżkę, bo jeszcze pan komuś krzywdę nią zrobi.
Filch zrobił się czerwony i zadrgał mu nawet najmniejszy mięsień na twarzy a sam znowu wrzasnł:
- Ja umiem, ja się uczyłem, ja ci mugolu zaraz pokażę - to mówiąc zaczął wymachiwać różdżką. Pies przyglądał się chwilę poczynaniom woźnego, wkońcu odwrócił się do mnie i zaczął patrzeć mi prosto w oczy, czym zwrócił moją uwagę. W tym momencie jakby w mojej głowie odezwał się właśnie pies:
" Qurd, zrób z nim coś, bo mnie denerwuje"
" Pies, nie wiedziałem, że potrafisz rozmawiać telepatycznie."
" Tak było w scenariuszu, taka rola mi przypadła"
"Co niby miałbym mu zrobić, przecież nie mam różdżki i nie znam żadnych zaklęć."
"Trochę wiary w siebie Qurd, jesteś w swojej krainie czarów, Hogwart to nie jest twoja bajka"
"Faktycznie" - pomyślałem i spojrzałem na usta Filcha, który cały czas mamrotał jakieś zaklęcia. Na początek stwierdziłem, że w miejscu takim jak to czyli w bibliotece powinno być cicho. Pies się potrafił uciszyć to teraz zrobi to Filch. Woźny w tej swojej złości nawet nie zauważył, że stracił głos. Nagle zrobiło się cicho a w mojej głowie znów odezwał się głos psa:
" Qurd, ty źle to robisz. Wyciągnij w jego stronę chociaż dłoń, rozchyl palce, wyprostuj rękę w łokciu i udawaj chociaż, że masz takie moce. Tak to nikt nie będzie wiedział, że to ty mu to zrobiłeś."
"Dzięki za radę, Pies"
Ucieszony, że mogę być kimś w rodzaju czarodzieja bez różdżki, poszedłem za radą psa. Wyciągnąłem rękę w stronę Filcha i spojrzałem na jego różdżkę. Rozbłysła nagle na końcówce. Po sali rozszedł się pomruk. Większość osób wypowiedziała na głos "WOOW" zapewne w wyrazie zaskoczenia i szacunku dla woźnego, że po tylu latach bezskutecznych prób nauczenia się choćby najprostszego zaklęcia wkońcu przyniosło skutek. Usłyszałem nawet jedną wypowiedzianą na głos inkatację "Lumos". Filch oniemiał, jego twarz już zaczynała przybierać wyraz tryumfu i szyderczego uśmiechu, gdy nagle jego różdżka sflaczała a w ręku trzymał kawałek gumy od majtek. Woźnemu znów wrócił na twarz ten jego złośliwy grymas i w tym momencie stwierdził, że na dodatek nie może nic wypowiedzieć. Znając źródło swojego niepowodzenia i swojego stanu, Filch z tej wściekłości rzucił się na mnie z pięściami cały czas ściskając mocno gumę od majtek. Zrobił zaledwie dwa kroki w moją stronę, gdy nagle zaczął się unosić do góry przebierając jeszcze przez jakiś czas nogami. Po sali znów rozszedł się szmer. Tym razem wszystkie głosy wypowiadały na głos zaklęcie unoszenia przedmiotów "Wingardium Leviosa", jednocześnie spoglądając w moją stronę. Kotka Norris widząc co się dzieje z jej panem zaczęła żałośnie i głośno miałczeć. Pies na to zareagował donośnym szczekaniem. Na to wszystko wparowała do biblioteki postać ubrana cała na czarno z przetłuszczonymi czarnymi włosami, krzycząc:
-Co tu się dzieje?! - i spojrzał na lewitującego Filcha - Argusie!!!
Woźny bezradnie rozłożył ręce i głową skinął na mnie, obracając się wokół własnej osi jakby był zawieszony na niewidzialnej linie. Pies i kotka znów umilki słysząc krzyk. Przybysz zwrócił swoje przenikliwie zimne spojrzenie na mnie.
"Proszę, proszę, toż to przecież profesor Snape" - pomyślałem i zaraz usłyszałem w myślach jego odpowiedź:
"Skąd mugol zna moje nazwisko?" - pomyślał z pogardą.
"Ja dużo wiem o Hogwarcie, profesorze"
"I jeszcze zna legilimencję" - jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
"W moim świecie nazywamy to telepatią"
Opuściłem rękę, bo zaczęła mnie już boleć. Mimo to woźny nie przestał lewitować. Do biblioteki żwawym krokiem weszła jeszcze jedna czarownica. Również ubrana na czarno.
- Dzień dobry, pani profesor Mcgonagall - wyrwało mi się jakbym był jednym z uczniów Hogwartu.
- Witam - to mówiąc obejrzała mnie taksującym wzrokiem a chwilę potem zwróciła się do Snape'a - Sewerusie, wytłumaczysz mi tą sytuację?
Zrobiła gest dłonią ogarniając całe to zamieszanie.
- Gdy tu przyszedłem a zrobiłem to chwilę przed tobą Minerwo, zastałem tą sytuację tak jak widzisz. Z jedną małą różnicą - tu sciszył głos - ten mugol zna legilimencję. Wie kim jesteśmy. Jak dostał się do Hogwartu? Jest przecież zabezpieczony zaklęciami.
- Skoro też tu przyszedłeś o tej samej porze co ja, to znaczy, że profesor Trelawney powiedziała ci również co się tu dzisiaj wydarzy. Jej wewnętrzne oko znowu dało znać o sobie.
- Nie przypominaj mi tej wariatki - warknął Snape.
- Nie ważne co o niej myślisz, Severusie. To dzięki niej tu jesteśmy i należy teraz się zastanowić, co z tym człowiekiem należałoby zrobić.
- Tu się nie ma nad czym zastanawiać. Trzeba go odesłać do świata mugoli.
- Tak, to oczywiste. Zastanawiam się... chmmm... skoro ten człowiek znalazł się w Hogwarcie, widocznie nie zatracił dziecięcej wyobraźni, jak to się dzieje z większością dorosłych. Można by było zatrzymać go tu na jakiś czas. Przydałby nam się tu ktoś do pomocy w walce z Sam-wiesz-kim.
- Słóżę pomocą, chętnie rozejrzę się po Hogwarcie, ooo... niezbyt dobrze znam Slytherin - wtrąciłem zadowolony, że trafia mi się taka okazja.
- Niee!!! - zaprotestował stanowczo profesor od eliksirów - Znam z historii magii takie anomalia i już dawno nie zdarzyło się coś takiego. Czarny Pan ma podobne moce do niego i nie pozwolę, by ktoś taki chodził swobodnie po Hogwarcie!
Jego mowę przerwało jakieś przeraźliwe wycie. Z jednej z krótszych ścian wyłonił się Irytek, złośliwy duch Hogwartu i przelatując nad głowami nas wszystkich wrzeszczał na całe gardło rzucając po drodze we wszystkich łajnobombami.
- Włączamy niskie ceny, włączamy niskie ceny u Freda i George'a Wesleyów.
"Nawet tutaj w Wiktorii Encyklopedii pokazują się reklamy" - pomyślałem.
Kilka tych bomb trafiło w uczniów oblewając ich jakąś śmierdzącą substancją. Irytek zaśmiał się z nich szyderczo.
Następni uczniowie wyciągnęli już swoje różdżki z zamiarem odparcia ataku. Zrobili to również profesor Snape i profesor Mcgonagall. Jednak Irytek zaniechał dalszego rzucania widząc tyle wyciągniętych nagle różdżek w jego stronę. Dojrzał natomiast bezbronnego, lewitującego swobodnie w powietrzu Filcha. Podleciał w pobliże woźnego i rzucił w niego cały swój zapas śmierdzących bomb.
Nie mogłem na to pozwolić. Przecież woźny nie mógł się w tej chwili bronić ani nawet skryć się przed bombami. Wyciągnąłem szybko rękę w stronę lecących bomb, które nie rozbiły się na Filchu a zaczęły wirować wokół niego. Irytek przestał się śmiać, gdy to zobaczył i przestał się przesuwać w powietrzu zdziwiony. Bomby natomiast zatoczywszy kilka kółek zaczęły z impetem wracać do właściciela, rozbijając się na nim. Irytek tym razem wrzeszcząc, ale ze strachu, uciekł chowając się w drugiej z węższych ścian pozostawiając na niej tylko mokrą plamę po substancji, która spływała z niego. Wśród uczniów podniósł się ogólny aplauz, że wkońcu ktoś dał Irytkowi nauczkę. Profesor Mcgonagall natomiast zaczęła rzucać w koło zaklęcia czyszczące. Na koniec chciała sprowadzić woźnego na ziemię, ale jej zaklęcie nie skutkowało. Zorientowałem się, że jej zaklęcie nie działa przeciwko mojej woli. Szybko opuściłem Filcha i przywróciłem mu głos, żeby pani profesor nie straciła reputacji wśród uczniów. Snape jednak zwrócił na to swoją uwagę i jego obawy jeszcze się potwierdziły.
- Wracając do tematu - zwrócił się znów do Mcgonagall - ten mugol może narobić w Hogwarcie więcej zamieszania niż pożytku. Profesor Trelawney bardzo trafnie tym razem przewidziała przybycie nieznajomego i przewidziała też w jaki sposób odesłać go do jego świata. Ze względu na jego nieograniczoną moc, musiałem zrobić eliksir według starożytnej receptury. Profesor Trelawney powiedziała mi również , w której księdze mam jej szukać. Nie miałem pojęcia o istnieniu tej księgi i jej zawartości. Dzięki niej... - Snape zorientował się, że chciał powiedzieć za dużo. Zreflektował się niemal natychmiast wyciągając małą buteleczkę.
- Sam eliksir, gdybym go kiedykolwiek zrobił, nie miałby żadnej magicznej właściwości. Dopiero przelanie go do tej magicznej buteleczki, którą zawsze przestawiałem z kąta w kąt, daje mu niezwykłą moc przenoszenia mugoli do ich świata. Proszę Qurd, to dla ciebie.
Wziąłem od niego buteleczkę i spojrzałem na etykietkę z napisem "Balsam dla twojej duszy"
- Profesorze Snape - spytałem - pan również zna moje nazwisko, mimo że go tu nie podałem. Jak mniemam zna je pan od profesor Trelawney?
- Zgadza się - odparł Snape.
- Proszę się jej nie pozbywać z Hogwartu. Chciałbym jeszcze zamienić słówko z panną Granger.
- Nie mogę na to pozwolić - ręka Snape'a skierowała się w kierunku różdżki.
- Profesorze, chodzi o jej sprawy rodzinne - powiedziałem a telepatycznie jeszcze mu dodałem: "Chyba nie chce pan stracić swojej reputacji? Niech pan zastosuje się do zaleceń profesor Trelawney"
"Nie mogę się już doczekać" - Snape cofnął rękę od różdżki.
Podszedłem do stolika, przy którym siedziała zdumiona Hermiona Granger. Pochyliłem się nad nią i szepnąłem:
- Zadbaj o swoich rodziców. Gdy przyjdzie czas, wymaż im pamięć i wyślij ich do Australii.
Po tych słowach Hermiona skinęła głową a ja podszedłem do Snape'a, otworzyłem buteleczkę.
- Twoje zdrowie Snape - uśmiechnąłem się i wypiłem zawartość o smaku soku malinowego do dna.
- Gorzej będzie zaraz z twoim - to mówiąc uśmiechnął się ponuro.
- Czy to znaczy, że nie podałeś mi tego eliksiru o którym mówiłeś?
- Ależ skąd, Qurd, ten eliksir to jedyna moc w Hogwarcie silniejsza od ciebie.
Snape jeszcze coś tłumaczył z drwiącym uśmieszkiem a ja zacząłem widzieć podwójnie. Chociaż nie, wszystko było normalne tylko swoje ciało widziałem podwójnie. To było tak jakbym stał sam w sobie, z tą tylko różnicą, że oba moje istnienia nieznacznie poruszają się w innych kierunkach. Nagle nad jednym z moich istnień przestałem mieć kontrolę. Zachwiałem się i upadłem na posadzkę. Snape i Mcgonagall podeszli do mojego leżącego ciała. Snape za pomocą różdżki ułożył moje ciało na wznak, skrzyżował moje ręce na piersi i schylił się zamykając mi otwarte jeszcze oczy.
- Tak Qurd pozbywamy się nieproszonych gości.
- Nieeee, znowu to zrobiłeś, najpierw Dumbldore a teraz ten człowiek! - krzyknęła Hermiona Granger i wybiegła z biblioteki rozpaczając.
- Panno Granger, Hermiono zaczekaj! - zawołała profesor Mcgonagall i wybiegła za swoją podopieczną.
Wyciągnąłem rękę w stronę Snape'a w celu zemszczenia się na nim za to co mi zrobił i oniemiałem. Teraz dopiero przyjrzałem się swojemu istnieniu, które jeszcze funkcjonuje. Byłem przezroczysty, byłem hologramem w 3D, byłem poświatą, byłem duchem a raczej duszą oddzieloną od swojego ciała. Ogarnął mnie błogi spokój a nawet uczucie radości. Zacząłem rozglądać się po ludziach, widziałem ich dusze uwięzione w ciasnych ciałach. Moja nie czuła już ciężaru ciała, nad którym Snape'a z troską coś przygotowywał.
Zobaczyłem jego duszę udręczoną, która miała takie same wątpliwości co i Hermiona Granger. Czy aby napewno dobrze dobrał składniki do zrobienia eliksiru, którego robił przecież pierwszy raz i nie zabił mugola. Widziałem dusze uczniów, którymi targała nienawiść do profesora eliksirów oprócz tych, których Snape był opiekunem ich domu. Ci wierzyli mu bezgranicznie. Widziałem nie tylko dusze będące w bibliotece, ale również poza nią, nawet poza bydynkiem szkoły dla czarodziejów. Nie ograniczało mnie nic, ani ściany, ani przestrzeń.
Ze ściany, w której niedawno zniknął Irytek, wyłonił się inny duch Hogwartu, prawie bezgłowy Nick. Popatrzył na mnie i powiedział:
- Nie zatrzymuj się. Ten czas tutaj jest ograniczony. Jak za długo będziesz się zastanawiał to utkniesz tu na zawsze.
Faktycznie, opierałem się sile, która ciągnęła mnie ku górze a tak chciałem się napatrzeć na tą nową rzeczywistość. Spojrzałem do góry i widziałem jak sklepienie biblioteki zbliża się do mnie. To nie było złudzenie. To nie sufit zbliżał się do mnie, tylko ja unosiłem się do góry. Leciałem do Nieba.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
środa, 1 kwietnia 2015
Rozdział 2 - Las
Jakiś czas później.
Wstałem i jak co rano udałem się do łazienki aby wziąć prysznic, umyć zęby i ogolić się. Podczas golenia, co spojrzę w lustro, to przypomina mi się ta osobliwa z nim rozmowa i uśmiecham się. Znowu, gdy się uśmiecham, nasuwa mi się zawsze to samo pytanie, które codziennie wypowiadam do lustra czyli do swojego odbicia :
- Zwierciadełko powiedz mi przecie, kto jest napiękniejszy na świecie?
Wiedząc, że lustro nie przepada za tym pytaniem dręczyłem go nieraz kilkakrotnie. Dzisiaj nie było inaczej. Kończyłem właśnie się golić i miałem zamiar wypowiedzieć jeszcze raz to pytanie, gdy na środku lustra coś się pojawiło, jakieś zniekształcenie. Przestałem się golić, żeby się temu przyjrzeć. Mała plamka w kształcie prostokąta zagłębiona do środka. Nachyliłem się jeszcze bliżej i wtedy stało się coś niespodziewanego. Plamka nagle się powiększyła na całą szerokość lustra i ogromny pęd powietrza, niczym ogromny odkurzacz wyciągnął mnie do środka. W łazience nagle zrobiło się cicho i pusto. Lała się tylko woda z kranu i słychać było brzęk upadającej maszynki do golenia do umywalki.
Spadałem i krzyczałem lub na odwrót, bo przecież zajdowałem się po drugiej stronie lustra. Tylko dziwnie to spadanie wyglądało, bo nie odbywało się w pionie tylko w poziomie, jakbym został wystrzelony z procy do celu. Leciałem jakby w wielkiej rurze od odkurzacza z tą różnicą, że ta w środku była w kolorach tęczy. Jakby ktoś chciał umilić mi to spadanie - latanie. W momencie, gdy pomyślałem sobie o procy, zobaczyłem w oddali tarczę, która szybko się do mnie zbliżała. Wymachiwałem rękami i nogami, żeby się zarzymać, ale nic mi to nie dawało. "Żeby tylko ta tarcza była z papieru, żeby tylko była z papieru" - błagałem w myślach. Nim jeszcze doleciałem do tarczy, zobaczyłem mały fruwający w miejscu przedmiot. Pomyślałem, że złapię się go to może mnie trochę wychamuje. Złapałem go i stwierdziłem, że jest to brzytwa. "Do cholery, przecież nie tonę, żebym się brzytwy chwytał" - i wyrzuciłem ją za siebie. W tym momencie spostrzegłem swój błąd, bo przez chwilę faktycznie wolniej leciałem. No i pocisk, czyli ja, zaliczyłem piękną dziesiątkę na tarczy, przelatując przez nią i zostawiając otwór w postaci człowieka.
Leciałem - spadałem dalej. Jeszcze nie ochłonąłem po tarczy a chwilę później zobaczyłem zbliżającą się gigantyczną pajęczynę. "Czy też przez nią przelecę a nie odbiję się?". Stało się tak, jak pomyślałem. Zauważyłem zależność, że to co sobie pomyślę, to się tutaj spełnia. Pomyślałem więc o wydostaniu się stąd i w oddali zobaczyłem światełko. Zadowolony z siebie lecę dalej, gdy stwierdziłem, że to światełko się nie powiększa a przestrzeń wokół mnie nagle drastycznie maleje. Znalazłem się, jakby w jakimś ogromnym leju, który z każdą chwilą coraz bardziej się zwęża. Na koniec zostałem obciągnięty jakąś błoną i przeciskany przez ten otwór o wielkości złączonych palców kciuka i wskazującego. Nawet nic nie bolało. Usłyszałem głośne PLUUM i już byłem na zewnątrz.
Po drugiej stronie otworu był las. Obok mnie przebiegała leśna dróżka. Rozejrzałem się wokoło i ...o zgrozo, byłem w powietrzu, nadal w tej błonie, to znaczy w ...balonie, którego wypluło drzewo z dziupli, niczym gumę do żucia i szybowałem do góry w kierunku gałęzi.
- Niieeee!!! - krzyknąłem. Przeraziłem się, że za wysoko polecę, balon pęknie i upadek może być niebezpieczny. Znów nie przemyślałem swojej decyzji. Jako, że nie chciałem już lecieć w balonie, balon pękł i nieco wcześniej znalazłem się na ziemi.
- Miłego początku pobytu. Miłego dnia.
Podniosłem się, otrzepałem ze ściółki i znów się rozejrzałem. Nikogo w pobliżu nie było. W takim razie skąd ten melodyjny głos dochodził? Ruszyłem dróżką w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, bo wracać tą samą drogą, którą tu przybyłem, jakoś sobie nie wyobrażałem. Szedłem, rozglądałem się. Nic oprócz lasu i dróżki nie było. Moja twarz zaczęła mnie szczypać po nie spłukanym mydle. Przede mną, na wysokości głowy zaczął gęstnieć jakby dym z papierosa. Coś zaczęło się z niego wyłaniać. Nagle dym się rozwiał a w powietrzu sunął w moją stronę wielki, puszysty i szczerzący swe zęby w szerokim uśmiechu Kot.
- Witaj Qurd.
- Kot? Fruwający? Ja znam cię. Widziałem cię z Alicją w krainie czarów. Czy już opuściłeś tamtą krainę.
- Nie, Qurd. Moja egzystencja może być w kilku miejscach na raz. Jestem bardziej zaskoczony twoją tutaj obecnością i w takim otoczeniu. W dobie elektroniki, robotyki i innych nowinek technicznych ty wybrałeś leśną naturę. Nie dziwiłem się Alicji, bo ona w tamtych czasach nie miała zbyt wielkiego wyboru wymyślonej lokalizacji. Ty widziałeś krocie więcej miejsc, zdjęć, obrazów ruchomych a tu takie rozczarowanie - las.
- Pewnie to sentyment do lat dziecinnych.
- Czyżbyś narozrabiał coś w swoim świecie, że się tutaj znalazłeś?
- Nie, nikomu nic nie zrobiłem, nie licząc lustra.
- Czy coś do niego mówiłeś?
- Od ostatniej naszej rozmowy zadręczałem go pytaniem, którego on nie lubi.
- Ach tak, znam treść tego pytania i treść tamtej rozmowy. W końcu znalazł sposób, żeby cię przenieść na tą stronę lustra.
- Nawet nie pozwolił mi obmyć twarzy z mydła. Teraz mnie cała szczypie. Czy znasz Kocie przejście do mojego świata. Chciałbym spłukać już to mydło.
- Qurd, znowu mnie rozczarowałeś, gdzie się podziała twoja wyobraźnia. Widziałem, że zaczynasz sobie już z nią radzić.
- Czy to znaczy, że tu, w środku lasu, mam wyczarować sobie łazienkę.
- Nie wyolbrzymiałbym tak tego tematu. Potrzebna jest ci tylko umywalka i ręcznik - to mówiąc usunął się z drogi i łapą pokazał wielki dąb stojący tuż przy drodze - Proszę.
Na dębie była zamocowana umywalka wraz z kranem. Podszedłem i opłukałem twarz. Od razu mi się humor poprawił. Na gałęzi obok wisiał ręcznik, więc obtarłem twarz. Rozochocony tym zdarzeniem postanowiłem dodać od siebie trochę ekstrawagancji. Wyciągnąłem przed siebie ręce tak jakbym podkładał je pod suszarkę. Natychmiast zjawił się rój pszczół, zawisł nad moimi rękami, swoimi skrzydełkami osuszył mi ręce i odleciał.
- Naoglądało się "Flinstonów", prawda?
- Tak, Kocie, jednak teraz chciałbym już wrócić do siebie, jak możesz wskaż mi drogę do wyjścia.
- Widzisz Qurd, to nie jest takie proste. Nawet Alicja musiała wykonać pewne zadanie, żeby wrócić do siebie.
- Czy mam zabić smoka i wygnać złą królową?
- Nie przesadzaj, to nie jest twoja bajka.
- No to jak mam się dowiedzieć, po co mnie tu sprowadzono.
- Ja na twoim miejscu użyłbym twojego smartfona. W internecie, a tym bardziej w wymyślonym na pewno znajdziesz wyjaśnienie swojej sytuacji. Tutaj dzała "Victoria Encyklopedia"
- Zaraz sprawdzę, taaak, jest - to mówiąc wyjąłem komórkę, o dziwo, znalazłem "Victorię Encyklopedię" w wyszukiwarkę wpisałem "qurd w krainie czarów" i nacisnąłem przycisk "Szukaj".
W tej chwili w krzakach coś głośno zaczęło szeleścić. Na leśną drogę wypadł pies rasy Beagle i z nosem przy ziemi zaczął tutejsze wyszukiwanie. Zaczął krążyć wokół mnie. Zrobił już kilka kółek, gdy patrząc na psa naszło mnie głupie skojarzenie, które wypowiedziałem na głos:
- Czy tutaj też macie zły zasięg?
W tym momencie pojawiła się smycz, oplotła mój nadgarstek a później przypięła się do psa. Pies od razu ruszył znów w krzaki jakby złapał trop. Szarpnął mną tak gwałtownie, że nie zdążyłem pomyśleć i już biegłem za nim. Krzaki i młode drzewka rosły tu dość gęsto i smagały mnie po twarzy i po rękach w tym naszym pędzie. Już mi świtało w głowie, żeby coś z tym zrobić, gdy zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance. Rozejrzałem się lekko oszołomiony i zdziwiony. Na polance nic nie było. Ot, zwykła polanka. Jednak pies, którego już trzymałem mocno ciągnął mnie na jej drugą stronę. Wkońcu to dojrzałem. Po drugiej stronie polanki leżała dorodna, nieogryziona kość.
- O nie, psie, tylko po to mnie tutaj przyprowadziłeś? Zawracamy, sam sobie możesz tu przyjść - odwróciłem się na pięcie i całym sobą zatrzymałem się na czymś dużym i włochatym. Zaskoczony, bo nie spodziewałem się tuż za sobą tak ogromnego cielska zrobiłem krok w tył. Odwrócił łeb w moją stronę, machnął nim i przeciągle mruknął. "Oczywiście - pomyślałem - warto czasami wpaść na żubra" - a głośno powiedziałem:
- Ok, zrozumiałem aluzje, mam nie zawracać, tylko powiedz skąd ty się tu wziąłes? - od tyłu do moich uszu doszedł dźwięk ciężkiego stąpania po ziemi i usłyszałem stanowczy gruby głos:
- Powinieneś się już przyzwyczaić do tej krainy, wkońcu to ty ją wymyśliłeś. Tutaj znikające lub pojawiające się rzeczy są na pożądku dziennym. Pojawiające się znikąd żubry również. - na polanę wkroczył piękny i dumny jeleń. Bujne poroże trochę mu przeszkadzało przy przechodzenu między krzakami.
- Wyprzedzając twoje następne pytanie, żubr nie może ci sam odpowiedzieć, bo jest po spożyciu. Ogromnej ilości trawy oczywiście. Skoro już jestem przy głosie to chciałbym potwierdzić twoje przypuszczenia, tak spotkaliśmy się już kiedyś na leśnej ścieżce. Zaskoczyłeś mnie wtedy, bo po pierwsze szedłeś bardzo cicho jak na człowieka a po drugie ja za bardzo ufałem swojemu węchowi. Wiatr wtedy był w twoją stronę. Poza tym chciałbym upomnieć cię, jak mnie jeszcze kiedyś spotkasz, to nie cmokaj na mnie. To jest uwłaczające mojej godności, godności przywódcy stada. Jak nie posłuchasz to obiecuję ci, że podejdę do ciebie i zostawię ci bolesny ślad mojego kopytka na zadku. A teraz idź za psem i pozwól mu robić co do niego należy - to mówiąc odwrócił się do mnie tyłem i oddalił się między zarośla.
- Tak, Jeleń.
Poszliśmy z psem w stronę kości. Oczywiście pies co zrobił? Dopadł do obgryzania kości, ale za chwilę zaskomlał, wszystko wkoło zawirowało a ja razem z psem znaleźliśmy się w powietrzu. Nim to się stało jeszcze na ziemi usłyszałem znów ten melodyjny głos dobiegający gdzieś z góry:
- Miłego lotu. Miłego dnia.
Wstałem i jak co rano udałem się do łazienki aby wziąć prysznic, umyć zęby i ogolić się. Podczas golenia, co spojrzę w lustro, to przypomina mi się ta osobliwa z nim rozmowa i uśmiecham się. Znowu, gdy się uśmiecham, nasuwa mi się zawsze to samo pytanie, które codziennie wypowiadam do lustra czyli do swojego odbicia :
- Zwierciadełko powiedz mi przecie, kto jest napiękniejszy na świecie?
Wiedząc, że lustro nie przepada za tym pytaniem dręczyłem go nieraz kilkakrotnie. Dzisiaj nie było inaczej. Kończyłem właśnie się golić i miałem zamiar wypowiedzieć jeszcze raz to pytanie, gdy na środku lustra coś się pojawiło, jakieś zniekształcenie. Przestałem się golić, żeby się temu przyjrzeć. Mała plamka w kształcie prostokąta zagłębiona do środka. Nachyliłem się jeszcze bliżej i wtedy stało się coś niespodziewanego. Plamka nagle się powiększyła na całą szerokość lustra i ogromny pęd powietrza, niczym ogromny odkurzacz wyciągnął mnie do środka. W łazience nagle zrobiło się cicho i pusto. Lała się tylko woda z kranu i słychać było brzęk upadającej maszynki do golenia do umywalki.
Spadałem i krzyczałem lub na odwrót, bo przecież zajdowałem się po drugiej stronie lustra. Tylko dziwnie to spadanie wyglądało, bo nie odbywało się w pionie tylko w poziomie, jakbym został wystrzelony z procy do celu. Leciałem jakby w wielkiej rurze od odkurzacza z tą różnicą, że ta w środku była w kolorach tęczy. Jakby ktoś chciał umilić mi to spadanie - latanie. W momencie, gdy pomyślałem sobie o procy, zobaczyłem w oddali tarczę, która szybko się do mnie zbliżała. Wymachiwałem rękami i nogami, żeby się zarzymać, ale nic mi to nie dawało. "Żeby tylko ta tarcza była z papieru, żeby tylko była z papieru" - błagałem w myślach. Nim jeszcze doleciałem do tarczy, zobaczyłem mały fruwający w miejscu przedmiot. Pomyślałem, że złapię się go to może mnie trochę wychamuje. Złapałem go i stwierdziłem, że jest to brzytwa. "Do cholery, przecież nie tonę, żebym się brzytwy chwytał" - i wyrzuciłem ją za siebie. W tym momencie spostrzegłem swój błąd, bo przez chwilę faktycznie wolniej leciałem. No i pocisk, czyli ja, zaliczyłem piękną dziesiątkę na tarczy, przelatując przez nią i zostawiając otwór w postaci człowieka.
Leciałem - spadałem dalej. Jeszcze nie ochłonąłem po tarczy a chwilę później zobaczyłem zbliżającą się gigantyczną pajęczynę. "Czy też przez nią przelecę a nie odbiję się?". Stało się tak, jak pomyślałem. Zauważyłem zależność, że to co sobie pomyślę, to się tutaj spełnia. Pomyślałem więc o wydostaniu się stąd i w oddali zobaczyłem światełko. Zadowolony z siebie lecę dalej, gdy stwierdziłem, że to światełko się nie powiększa a przestrzeń wokół mnie nagle drastycznie maleje. Znalazłem się, jakby w jakimś ogromnym leju, który z każdą chwilą coraz bardziej się zwęża. Na koniec zostałem obciągnięty jakąś błoną i przeciskany przez ten otwór o wielkości złączonych palców kciuka i wskazującego. Nawet nic nie bolało. Usłyszałem głośne PLUUM i już byłem na zewnątrz.
Po drugiej stronie otworu był las. Obok mnie przebiegała leśna dróżka. Rozejrzałem się wokoło i ...o zgrozo, byłem w powietrzu, nadal w tej błonie, to znaczy w ...balonie, którego wypluło drzewo z dziupli, niczym gumę do żucia i szybowałem do góry w kierunku gałęzi.
- Niieeee!!! - krzyknąłem. Przeraziłem się, że za wysoko polecę, balon pęknie i upadek może być niebezpieczny. Znów nie przemyślałem swojej decyzji. Jako, że nie chciałem już lecieć w balonie, balon pękł i nieco wcześniej znalazłem się na ziemi.
- Miłego początku pobytu. Miłego dnia.
Podniosłem się, otrzepałem ze ściółki i znów się rozejrzałem. Nikogo w pobliżu nie było. W takim razie skąd ten melodyjny głos dochodził? Ruszyłem dróżką w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, bo wracać tą samą drogą, którą tu przybyłem, jakoś sobie nie wyobrażałem. Szedłem, rozglądałem się. Nic oprócz lasu i dróżki nie było. Moja twarz zaczęła mnie szczypać po nie spłukanym mydle. Przede mną, na wysokości głowy zaczął gęstnieć jakby dym z papierosa. Coś zaczęło się z niego wyłaniać. Nagle dym się rozwiał a w powietrzu sunął w moją stronę wielki, puszysty i szczerzący swe zęby w szerokim uśmiechu Kot.
- Witaj Qurd.
- Kot? Fruwający? Ja znam cię. Widziałem cię z Alicją w krainie czarów. Czy już opuściłeś tamtą krainę.
- Nie, Qurd. Moja egzystencja może być w kilku miejscach na raz. Jestem bardziej zaskoczony twoją tutaj obecnością i w takim otoczeniu. W dobie elektroniki, robotyki i innych nowinek technicznych ty wybrałeś leśną naturę. Nie dziwiłem się Alicji, bo ona w tamtych czasach nie miała zbyt wielkiego wyboru wymyślonej lokalizacji. Ty widziałeś krocie więcej miejsc, zdjęć, obrazów ruchomych a tu takie rozczarowanie - las.
- Pewnie to sentyment do lat dziecinnych.
- Czyżbyś narozrabiał coś w swoim świecie, że się tutaj znalazłeś?
- Nie, nikomu nic nie zrobiłem, nie licząc lustra.
- Czy coś do niego mówiłeś?
- Od ostatniej naszej rozmowy zadręczałem go pytaniem, którego on nie lubi.
- Ach tak, znam treść tego pytania i treść tamtej rozmowy. W końcu znalazł sposób, żeby cię przenieść na tą stronę lustra.
- Nawet nie pozwolił mi obmyć twarzy z mydła. Teraz mnie cała szczypie. Czy znasz Kocie przejście do mojego świata. Chciałbym spłukać już to mydło.
- Qurd, znowu mnie rozczarowałeś, gdzie się podziała twoja wyobraźnia. Widziałem, że zaczynasz sobie już z nią radzić.
- Czy to znaczy, że tu, w środku lasu, mam wyczarować sobie łazienkę.
- Nie wyolbrzymiałbym tak tego tematu. Potrzebna jest ci tylko umywalka i ręcznik - to mówiąc usunął się z drogi i łapą pokazał wielki dąb stojący tuż przy drodze - Proszę.
Na dębie była zamocowana umywalka wraz z kranem. Podszedłem i opłukałem twarz. Od razu mi się humor poprawił. Na gałęzi obok wisiał ręcznik, więc obtarłem twarz. Rozochocony tym zdarzeniem postanowiłem dodać od siebie trochę ekstrawagancji. Wyciągnąłem przed siebie ręce tak jakbym podkładał je pod suszarkę. Natychmiast zjawił się rój pszczół, zawisł nad moimi rękami, swoimi skrzydełkami osuszył mi ręce i odleciał.
- Naoglądało się "Flinstonów", prawda?
- Tak, Kocie, jednak teraz chciałbym już wrócić do siebie, jak możesz wskaż mi drogę do wyjścia.
- Widzisz Qurd, to nie jest takie proste. Nawet Alicja musiała wykonać pewne zadanie, żeby wrócić do siebie.
- Czy mam zabić smoka i wygnać złą królową?
- Nie przesadzaj, to nie jest twoja bajka.
- No to jak mam się dowiedzieć, po co mnie tu sprowadzono.
- Ja na twoim miejscu użyłbym twojego smartfona. W internecie, a tym bardziej w wymyślonym na pewno znajdziesz wyjaśnienie swojej sytuacji. Tutaj dzała "Victoria Encyklopedia"
- Zaraz sprawdzę, taaak, jest - to mówiąc wyjąłem komórkę, o dziwo, znalazłem "Victorię Encyklopedię" w wyszukiwarkę wpisałem "qurd w krainie czarów" i nacisnąłem przycisk "Szukaj".
W tej chwili w krzakach coś głośno zaczęło szeleścić. Na leśną drogę wypadł pies rasy Beagle i z nosem przy ziemi zaczął tutejsze wyszukiwanie. Zaczął krążyć wokół mnie. Zrobił już kilka kółek, gdy patrząc na psa naszło mnie głupie skojarzenie, które wypowiedziałem na głos:
- Czy tutaj też macie zły zasięg?
W tym momencie pojawiła się smycz, oplotła mój nadgarstek a później przypięła się do psa. Pies od razu ruszył znów w krzaki jakby złapał trop. Szarpnął mną tak gwałtownie, że nie zdążyłem pomyśleć i już biegłem za nim. Krzaki i młode drzewka rosły tu dość gęsto i smagały mnie po twarzy i po rękach w tym naszym pędzie. Już mi świtało w głowie, żeby coś z tym zrobić, gdy zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance. Rozejrzałem się lekko oszołomiony i zdziwiony. Na polance nic nie było. Ot, zwykła polanka. Jednak pies, którego już trzymałem mocno ciągnął mnie na jej drugą stronę. Wkońcu to dojrzałem. Po drugiej stronie polanki leżała dorodna, nieogryziona kość.
- O nie, psie, tylko po to mnie tutaj przyprowadziłeś? Zawracamy, sam sobie możesz tu przyjść - odwróciłem się na pięcie i całym sobą zatrzymałem się na czymś dużym i włochatym. Zaskoczony, bo nie spodziewałem się tuż za sobą tak ogromnego cielska zrobiłem krok w tył. Odwrócił łeb w moją stronę, machnął nim i przeciągle mruknął. "Oczywiście - pomyślałem - warto czasami wpaść na żubra" - a głośno powiedziałem:
- Ok, zrozumiałem aluzje, mam nie zawracać, tylko powiedz skąd ty się tu wziąłes? - od tyłu do moich uszu doszedł dźwięk ciężkiego stąpania po ziemi i usłyszałem stanowczy gruby głos:
- Powinieneś się już przyzwyczaić do tej krainy, wkońcu to ty ją wymyśliłeś. Tutaj znikające lub pojawiające się rzeczy są na pożądku dziennym. Pojawiające się znikąd żubry również. - na polanę wkroczył piękny i dumny jeleń. Bujne poroże trochę mu przeszkadzało przy przechodzenu między krzakami.
- Wyprzedzając twoje następne pytanie, żubr nie może ci sam odpowiedzieć, bo jest po spożyciu. Ogromnej ilości trawy oczywiście. Skoro już jestem przy głosie to chciałbym potwierdzić twoje przypuszczenia, tak spotkaliśmy się już kiedyś na leśnej ścieżce. Zaskoczyłeś mnie wtedy, bo po pierwsze szedłeś bardzo cicho jak na człowieka a po drugie ja za bardzo ufałem swojemu węchowi. Wiatr wtedy był w twoją stronę. Poza tym chciałbym upomnieć cię, jak mnie jeszcze kiedyś spotkasz, to nie cmokaj na mnie. To jest uwłaczające mojej godności, godności przywódcy stada. Jak nie posłuchasz to obiecuję ci, że podejdę do ciebie i zostawię ci bolesny ślad mojego kopytka na zadku. A teraz idź za psem i pozwól mu robić co do niego należy - to mówiąc odwrócił się do mnie tyłem i oddalił się między zarośla.
- Tak, Jeleń.
Poszliśmy z psem w stronę kości. Oczywiście pies co zrobił? Dopadł do obgryzania kości, ale za chwilę zaskomlał, wszystko wkoło zawirowało a ja razem z psem znaleźliśmy się w powietrzu. Nim to się stało jeszcze na ziemi usłyszałem znów ten melodyjny głos dobiegający gdzieś z góry:
- Miłego lotu. Miłego dnia.
Rozdział 1 - Lustro
Gdyby Twoje lustro umiało mówić, co by Ci powiedziało, gdybyś teraz w nie spojrzł?
- No i co się tak przyglądasz? Siebie nie widziałeś?
- Hehe, co to za sztuczki? Jestem w ukrytej kamerze?
- Nie, Qurd, nie jesteś jakąś gwiazdą medialną, żeby cię filmowano, to tylko ja, twoje lustro do ciebie mówi.
- Przecież lustra nie mówią.
- Nie jestem zwykłym lustrem. Jestem kimś w rodzaju twojego sumienia.
- Czy chcesz mnie zabrać na drugą stronę jak Alicję, żebym był Qurd w krainie czarów?
- Nie mam zamiaru ani takiej mocy, żeby cię stąd gdzieś zabierać.
- Cóż więc chcesz ode mnie?
- Chcę pokazać ci jaki jesteś.
- Jaki jest cel tego?
- Uświadomić ci twój wygląd, charakter, zachowanie. Przyjrzyj się teraz uważnie swojemu odbiciu.
- Robię to już od jakiegoś czasu a na dodatek gadam do lustra jakbym ćwiczył charyzmę w grze komputerowej "The sims"
- Jesteś łysym facetem po czterdziestce. "Kurze łapki" przy oczach pokazują twój wiek ale i to, że lubiłeś się często uśmiechać. Czemu nie możesz robić tego nadal? Ludzieizaczynają się przez to od ciebie odsuwać. Przychodzą do ciebie tylko, gdy mają jakąś sprawę. Wiesz, że twój nastrój udziela się innym? Spójrz, ilu ludzi posmutniało przez twój smutek. Twoje piwne oczy zawsze szeroko otwarte wydają się być szczere i życzliwe w rozmowach z ludźmi. Oczy masz zapadnięte, jest to efekt przebytej w młodości operacji i wycieńczenia organizmu przez to często podnosisz do góry brwi marszcząc czoło. Wzrok masz zawsze skierowany w oczy mówiącego, co stwarza wrażenie, że jesteś całkowicie zainteresowany słowami rozmówcy. Właśnie tak jak to ma miejsce teraz.
- Jak to robisz, że gdy ja milczę to moje odbicie porusza ustami?
- Nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o moich możliwościach tylko o tobie.
- Jestem ciekawską osobą i chciałbym to wiedzieć.
- Dobrze miejmy to już za sobą. Zapętlam czas jak nagranie video i odtwarzam ruch twoich ust w tym momencie, gdy mówię. Poza tym mógłbym ci się tu ukazać jako zjawa, potwór lub piękna kobieta.
- Ta ostatnia opcja mi się najbardziej podoba.
- Pozostańmy przy twoim odbiciu. W końcu to sobie masz się przypatrywać.
- Narobiłeś mi chęci na rozmowę z piękną osobą. Zrób mi to choć przez dziesięć sekund.
- Qurd, mój czas jest ograniczony.
- Sprawdzam tylko twoje możliwości, czy jesteś w stanie w ogóle takie coś wykonać.
- PROSZĘ !!! - warknęło lustro.
- ... przecież, to jest...
- ...twoje pragnienie porozmawiania z piękną osobą. To jest takie samo pragnienie jak w książce "Solaris"
- Czy mógłbyś podstawić jej głos?
- Nie mam w swoich nagraniach jej głosu.
- No nie, w jej twarz wstawiłeś jeszcze moje gadające usta. Nie dość, że mówi twoim głosem, to jeszcze te usta. Zepsułeś całe wrażenie.
- Czas minął, Qurd. Wracamy do tematu.
- Jesteś bez serca.
- A widziałeś kiedyś lustro z sercem? Twój wzrost z daleka rzuca się w oczy. Niekiedy ma to ujemne strony, bo nie można schować się za czyimiś plecami, ale za to nie masz kompleksów, że jesteś kurduplem. Ręce, nogi i stopy masz długie i ciężko kupić na ciebie coś fajnego. Przeważnie, gdy coś kupujesz pytasz o największy (najdłuższy) rozmiar. Ubrania nosisz stonowane w kolorach biały, niebieski, beżowy,brązowy i czarny. Lubisz chodzić w białych t-shert'ach i w dżinsach. Jesteś osobą pracowitą, ale ostatnio zaniedbujesz swoje obowiązki. Zwalasz winę na to, że nie masz już dla kogo tego wszystkiego robić. A ja się pytam ciebie, co zawsze sobie powtarzałeś w takich sytuacjach?
- Robię to dla siebie, dla swojej satysfakcji.
- No i właśnie o to chodzi. Mawiałeś sobie jeszcze inne zdanie, "Niech się inni denerwują, po co ja mam się denerwować". Z tymi słowami wyjdź na świat jak pisklę z jajka, z nowymi pomysłami, i z nowymi zadaniami, idź i ciesz się życiem. Wykorzystuj wszystko co się tylko da, żeby spełniać swoje zamierzone cele.
- Ok, tylko powiedz mi jak mam zacząć, jak przezwyciężyć ten stan.
- Zacznij robić to co cię nakręca. Pierwszy krok już zrobiłeś, kupiłeś komputer, teraz tylko usiądź przy nim i rozwal armię wroga. Rozładuj emocje i zaraz staniesz się innym człowiekiem.
- Czy jak zadam ci pytanie to mi odpowiesz?
- Zależy jakie to pytanie.
- Zwierciadełko, powiedz mi przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie?
- Chyba nie oczekujesz ode mnie odpowiedzi, że to Ty. Każdy pyta o jakieś swoje inne pragnienia. Dawno już nie słyszałem tego głupiego pytania. A ty coraz bardziej mnie denerwujesz, więc lepiej będzie jak już zamilknę. Żegnaj.
- No i co się tak przyglądasz? Siebie nie widziałeś?
- Hehe, co to za sztuczki? Jestem w ukrytej kamerze?
- Nie, Qurd, nie jesteś jakąś gwiazdą medialną, żeby cię filmowano, to tylko ja, twoje lustro do ciebie mówi.
- Przecież lustra nie mówią.
- Nie jestem zwykłym lustrem. Jestem kimś w rodzaju twojego sumienia.
- Czy chcesz mnie zabrać na drugą stronę jak Alicję, żebym był Qurd w krainie czarów?
- Nie mam zamiaru ani takiej mocy, żeby cię stąd gdzieś zabierać.
- Cóż więc chcesz ode mnie?
- Chcę pokazać ci jaki jesteś.
- Jaki jest cel tego?
- Uświadomić ci twój wygląd, charakter, zachowanie. Przyjrzyj się teraz uważnie swojemu odbiciu.
- Robię to już od jakiegoś czasu a na dodatek gadam do lustra jakbym ćwiczył charyzmę w grze komputerowej "The sims"
- Jesteś łysym facetem po czterdziestce. "Kurze łapki" przy oczach pokazują twój wiek ale i to, że lubiłeś się często uśmiechać. Czemu nie możesz robić tego nadal? Ludzieizaczynają się przez to od ciebie odsuwać. Przychodzą do ciebie tylko, gdy mają jakąś sprawę. Wiesz, że twój nastrój udziela się innym? Spójrz, ilu ludzi posmutniało przez twój smutek. Twoje piwne oczy zawsze szeroko otwarte wydają się być szczere i życzliwe w rozmowach z ludźmi. Oczy masz zapadnięte, jest to efekt przebytej w młodości operacji i wycieńczenia organizmu przez to często podnosisz do góry brwi marszcząc czoło. Wzrok masz zawsze skierowany w oczy mówiącego, co stwarza wrażenie, że jesteś całkowicie zainteresowany słowami rozmówcy. Właśnie tak jak to ma miejsce teraz.
- Jak to robisz, że gdy ja milczę to moje odbicie porusza ustami?
- Nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o moich możliwościach tylko o tobie.
- Jestem ciekawską osobą i chciałbym to wiedzieć.
- Dobrze miejmy to już za sobą. Zapętlam czas jak nagranie video i odtwarzam ruch twoich ust w tym momencie, gdy mówię. Poza tym mógłbym ci się tu ukazać jako zjawa, potwór lub piękna kobieta.
- Ta ostatnia opcja mi się najbardziej podoba.
- Pozostańmy przy twoim odbiciu. W końcu to sobie masz się przypatrywać.
- Narobiłeś mi chęci na rozmowę z piękną osobą. Zrób mi to choć przez dziesięć sekund.
- Qurd, mój czas jest ograniczony.
- Sprawdzam tylko twoje możliwości, czy jesteś w stanie w ogóle takie coś wykonać.
- PROSZĘ !!! - warknęło lustro.
- ... przecież, to jest...
- ...twoje pragnienie porozmawiania z piękną osobą. To jest takie samo pragnienie jak w książce "Solaris"
- Czy mógłbyś podstawić jej głos?
- Nie mam w swoich nagraniach jej głosu.
- No nie, w jej twarz wstawiłeś jeszcze moje gadające usta. Nie dość, że mówi twoim głosem, to jeszcze te usta. Zepsułeś całe wrażenie.
- Czas minął, Qurd. Wracamy do tematu.
- Jesteś bez serca.
- A widziałeś kiedyś lustro z sercem? Twój wzrost z daleka rzuca się w oczy. Niekiedy ma to ujemne strony, bo nie można schować się za czyimiś plecami, ale za to nie masz kompleksów, że jesteś kurduplem. Ręce, nogi i stopy masz długie i ciężko kupić na ciebie coś fajnego. Przeważnie, gdy coś kupujesz pytasz o największy (najdłuższy) rozmiar. Ubrania nosisz stonowane w kolorach biały, niebieski, beżowy,brązowy i czarny. Lubisz chodzić w białych t-shert'ach i w dżinsach. Jesteś osobą pracowitą, ale ostatnio zaniedbujesz swoje obowiązki. Zwalasz winę na to, że nie masz już dla kogo tego wszystkiego robić. A ja się pytam ciebie, co zawsze sobie powtarzałeś w takich sytuacjach?
- Robię to dla siebie, dla swojej satysfakcji.
- No i właśnie o to chodzi. Mawiałeś sobie jeszcze inne zdanie, "Niech się inni denerwują, po co ja mam się denerwować". Z tymi słowami wyjdź na świat jak pisklę z jajka, z nowymi pomysłami, i z nowymi zadaniami, idź i ciesz się życiem. Wykorzystuj wszystko co się tylko da, żeby spełniać swoje zamierzone cele.
- Ok, tylko powiedz mi jak mam zacząć, jak przezwyciężyć ten stan.
- Zacznij robić to co cię nakręca. Pierwszy krok już zrobiłeś, kupiłeś komputer, teraz tylko usiądź przy nim i rozwal armię wroga. Rozładuj emocje i zaraz staniesz się innym człowiekiem.
- Czy jak zadam ci pytanie to mi odpowiesz?
- Zależy jakie to pytanie.
- Zwierciadełko, powiedz mi przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie?
- Chyba nie oczekujesz ode mnie odpowiedzi, że to Ty. Każdy pyta o jakieś swoje inne pragnienia. Dawno już nie słyszałem tego głupiego pytania. A ty coraz bardziej mnie denerwujesz, więc lepiej będzie jak już zamilknę. Żegnaj.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)