środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 2 - Las

Jakiś czas później.

Wstałem i jak co rano udałem się do łazienki aby wziąć prysznic, umyć zęby i ogolić się. Podczas golenia, co spojrzę w lustro, to przypomina mi się ta osobliwa z nim rozmowa i  uśmiecham się. Znowu, gdy się uśmiecham, nasuwa mi się zawsze to samo pytanie, które codziennie wypowiadam do lustra czyli do swojego odbicia :
- Zwierciadełko powiedz mi przecie, kto jest napiękniejszy na świecie?
Wiedząc, że lustro nie przepada za tym pytaniem dręczyłem go nieraz kilkakrotnie. Dzisiaj nie było inaczej. Kończyłem właśnie się golić i miałem zamiar wypowiedzieć jeszcze raz to pytanie, gdy na środku lustra coś się pojawiło, jakieś zniekształcenie. Przestałem się golić, żeby się temu przyjrzeć. Mała plamka w kształcie prostokąta zagłębiona do środka. Nachyliłem się jeszcze bliżej i wtedy stało się coś niespodziewanego. Plamka nagle się powiększyła na całą szerokość lustra i ogromny pęd powietrza, niczym ogromny odkurzacz wyciągnął mnie do środka. W łazience nagle zrobiło się cicho i pusto. Lała się tylko woda z kranu i słychać było brzęk upadającej maszynki do golenia do umywalki.
Spadałem i krzyczałem lub na odwrót, bo przecież zajdowałem się po drugiej stronie lustra. Tylko dziwnie to spadanie wyglądało, bo nie odbywało się w pionie tylko w poziomie, jakbym został wystrzelony z procy do celu. Leciałem jakby w wielkiej rurze od odkurzacza z tą różnicą, że ta w środku była w kolorach tęczy. Jakby ktoś chciał umilić mi to spadanie - latanie. W momencie, gdy pomyślałem sobie o procy, zobaczyłem w oddali tarczę, która szybko się do mnie zbliżała. Wymachiwałem rękami i nogami, żeby się zarzymać, ale nic mi to nie dawało. "Żeby tylko ta tarcza była z papieru, żeby tylko była z papieru" - błagałem w myślach. Nim jeszcze doleciałem do tarczy, zobaczyłem mały fruwający w miejscu przedmiot. Pomyślałem, że złapię się go to może mnie trochę wychamuje. Złapałem go i stwierdziłem, że jest to brzytwa. "Do cholery, przecież nie tonę, żebym się brzytwy chwytał" - i wyrzuciłem ją za siebie. W tym momencie spostrzegłem swój błąd, bo przez chwilę faktycznie wolniej leciałem. No i pocisk, czyli ja, zaliczyłem piękną dziesiątkę na tarczy, przelatując przez nią i zostawiając otwór w postaci człowieka.
Leciałem - spadałem dalej. Jeszcze nie ochłonąłem po tarczy a chwilę  później zobaczyłem zbliżającą się gigantyczną pajęczynę. "Czy też przez nią przelecę a nie odbiję się?". Stało się tak, jak pomyślałem. Zauważyłem zależność, że to co sobie pomyślę, to się tutaj spełnia. Pomyślałem więc o wydostaniu się stąd i w oddali zobaczyłem światełko. Zadowolony z siebie lecę dalej, gdy stwierdziłem, że to światełko się nie powiększa a przestrzeń wokół mnie nagle drastycznie maleje. Znalazłem się, jakby w jakimś ogromnym leju, który z każdą chwilą coraz bardziej się zwęża. Na koniec zostałem obciągnięty jakąś błoną i przeciskany przez ten otwór o wielkości złączonych palców kciuka i wskazującego. Nawet nic nie bolało. Usłyszałem głośne PLUUM i już byłem na zewnątrz.
Po drugiej stronie otworu był las. Obok mnie przebiegała leśna dróżka. Rozejrzałem się wokoło i ...o zgrozo, byłem w powietrzu, nadal w tej błonie, to znaczy w ...balonie, którego wypluło drzewo z dziupli, niczym gumę do żucia i szybowałem do góry w kierunku gałęzi.
- Niieeee!!! - krzyknąłem. Przeraziłem się, że za wysoko polecę, balon pęknie i upadek może być niebezpieczny. Znów nie przemyślałem swojej decyzji. Jako, że nie chciałem już lecieć w balonie, balon pękł i nieco wcześniej znalazłem się na ziemi.
- Miłego początku pobytu. Miłego dnia.
Podniosłem się, otrzepałem ze ściółki i znów się rozejrzałem. Nikogo w pobliżu nie było. W takim razie skąd ten melodyjny głos dochodził? Ruszyłem dróżką w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, bo wracać tą samą drogą, którą tu przybyłem, jakoś sobie nie wyobrażałem. Szedłem, rozglądałem się. Nic oprócz lasu i dróżki nie było. Moja twarz zaczęła mnie szczypać po nie spłukanym mydle. Przede mną, na wysokości głowy zaczął gęstnieć jakby dym z papierosa. Coś zaczęło się z niego wyłaniać. Nagle dym się rozwiał a w powietrzu sunął w moją stronę wielki, puszysty i szczerzący swe zęby w szerokim uśmiechu Kot.
- Witaj Qurd.
- Kot? Fruwający? Ja znam cię. Widziałem cię z Alicją w krainie czarów. Czy już opuściłeś tamtą krainę.
- Nie, Qurd. Moja egzystencja może być w kilku miejscach na raz. Jestem bardziej zaskoczony twoją tutaj obecnością i w takim otoczeniu. W dobie elektroniki, robotyki i innych nowinek technicznych ty wybrałeś leśną naturę. Nie dziwiłem się Alicji, bo ona w tamtych czasach nie miała zbyt wielkiego wyboru wymyślonej lokalizacji. Ty widziałeś krocie więcej miejsc, zdjęć, obrazów ruchomych a tu takie rozczarowanie - las.
- Pewnie to sentyment do lat dziecinnych.
- Czyżbyś narozrabiał coś w swoim świecie, że się tutaj znalazłeś?
- Nie, nikomu nic nie zrobiłem, nie licząc lustra.
- Czy coś do niego mówiłeś?
- Od ostatniej naszej rozmowy zadręczałem go pytaniem, którego on nie lubi.
- Ach tak, znam treść tego pytania i treść tamtej rozmowy. W końcu znalazł sposób, żeby cię przenieść na tą stronę lustra.
- Nawet nie pozwolił mi obmyć twarzy z mydła. Teraz mnie cała szczypie. Czy znasz Kocie przejście do mojego świata. Chciałbym spłukać już to mydło.
- Qurd, znowu mnie rozczarowałeś, gdzie się podziała twoja wyobraźnia. Widziałem, że zaczynasz sobie już z nią radzić.
- Czy to znaczy, że tu, w środku lasu, mam wyczarować sobie łazienkę.
- Nie wyolbrzymiałbym tak tego tematu. Potrzebna jest ci tylko umywalka i ręcznik - to mówiąc usunął się z drogi i łapą pokazał wielki dąb stojący tuż przy drodze - Proszę.
Na dębie była zamocowana umywalka wraz z kranem. Podszedłem i opłukałem twarz. Od razu mi się humor poprawił. Na gałęzi obok wisiał ręcznik, więc obtarłem twarz. Rozochocony tym zdarzeniem postanowiłem dodać od siebie trochę ekstrawagancji. Wyciągnąłem przed siebie ręce tak jakbym podkładał je pod suszarkę. Natychmiast zjawił się rój pszczół, zawisł nad moimi rękami, swoimi skrzydełkami osuszył mi ręce i odleciał.
- Naoglądało się "Flinstonów", prawda?
- Tak, Kocie, jednak teraz chciałbym już wrócić do siebie, jak możesz wskaż mi drogę do wyjścia.
- Widzisz Qurd, to nie jest takie proste. Nawet Alicja musiała wykonać pewne zadanie, żeby wrócić do siebie.
- Czy mam zabić smoka i wygnać złą królową?
- Nie przesadzaj, to nie jest twoja bajka.
- No to jak mam się dowiedzieć, po co mnie tu sprowadzono.
- Ja na twoim miejscu użyłbym twojego smartfona. W internecie, a tym bardziej w wymyślonym na pewno znajdziesz wyjaśnienie swojej sytuacji. Tutaj dzała "Victoria Encyklopedia"
- Zaraz sprawdzę, taaak, jest - to mówiąc wyjąłem komórkę, o dziwo, znalazłem "Victorię Encyklopedię" w wyszukiwarkę wpisałem "qurd w krainie czarów" i nacisnąłem przycisk "Szukaj".
W tej chwili w krzakach coś głośno zaczęło szeleścić. Na leśną drogę wypadł pies rasy Beagle i z nosem przy ziemi zaczął tutejsze wyszukiwanie. Zaczął krążyć wokół mnie. Zrobił już kilka kółek, gdy patrząc na psa naszło mnie głupie skojarzenie, które wypowiedziałem na głos:
- Czy tutaj też macie zły zasięg?
W tym momencie pojawiła się smycz, oplotła mój nadgarstek a później przypięła się do psa. Pies od razu ruszył znów w krzaki jakby złapał trop. Szarpnął mną tak gwałtownie, że nie zdążyłem pomyśleć i już biegłem za nim. Krzaki i młode drzewka rosły tu dość gęsto i smagały mnie po twarzy i po rękach w tym naszym pędzie. Już mi świtało w głowie, żeby coś z tym zrobić, gdy zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance. Rozejrzałem się lekko oszołomiony i zdziwiony. Na polance nic nie było. Ot, zwykła polanka. Jednak pies, którego już trzymałem mocno ciągnął mnie na jej drugą stronę. Wkońcu to dojrzałem. Po drugiej stronie polanki leżała dorodna, nieogryziona kość.
- O nie, psie, tylko po to mnie tutaj przyprowadziłeś? Zawracamy, sam sobie możesz tu przyjść - odwróciłem się na pięcie i całym sobą zatrzymałem się na czymś dużym i włochatym. Zaskoczony, bo nie spodziewałem się tuż za sobą tak ogromnego cielska zrobiłem krok w tył. Odwrócił łeb w moją stronę, machnął nim i przeciągle mruknął. "Oczywiście - pomyślałem - warto czasami wpaść na żubra" - a głośno powiedziałem:
- Ok, zrozumiałem aluzje, mam nie zawracać, tylko powiedz skąd ty się tu wziąłes? - od tyłu do moich uszu doszedł dźwięk ciężkiego stąpania po ziemi i usłyszałem stanowczy gruby głos:
- Powinieneś się już przyzwyczaić do tej krainy, wkońcu to ty ją wymyśliłeś. Tutaj znikające lub pojawiające się rzeczy są na pożądku dziennym. Pojawiające się znikąd żubry również. - na polanę wkroczył piękny i dumny jeleń. Bujne poroże trochę mu przeszkadzało przy przechodzenu między krzakami.
- Wyprzedzając twoje następne pytanie, żubr nie może ci sam odpowiedzieć, bo jest po spożyciu. Ogromnej ilości trawy oczywiście. Skoro już jestem przy głosie to chciałbym potwierdzić twoje przypuszczenia, tak spotkaliśmy się już kiedyś na leśnej ścieżce. Zaskoczyłeś mnie wtedy, bo po pierwsze szedłeś bardzo cicho jak na człowieka a po drugie ja za bardzo ufałem swojemu węchowi. Wiatr wtedy był w twoją stronę. Poza tym chciałbym upomnieć cię, jak mnie jeszcze kiedyś spotkasz, to nie cmokaj na mnie. To jest uwłaczające mojej godności, godności przywódcy stada. Jak nie posłuchasz to obiecuję ci, że podejdę do ciebie i zostawię ci bolesny ślad mojego kopytka na zadku. A teraz idź za psem i pozwól mu robić co do niego należy - to mówiąc odwrócił się do mnie tyłem i oddalił się między zarośla.
- Tak, Jeleń.
Poszliśmy z psem w stronę kości. Oczywiście pies co zrobił? Dopadł do obgryzania kości, ale za chwilę zaskomlał, wszystko wkoło zawirowało a ja razem z psem znaleźliśmy się w powietrzu. Nim to się stało jeszcze na ziemi usłyszałem znów ten melodyjny głos dobiegający gdzieś z góry:
- Miłego lotu. Miłego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz